Krytycy Dnia Ziemi twierdzą, że ruch ekologiczny jest antybiznesowym ruchem klasy średniej, zajmującym się jedynie polityką ochrony środowiska głównego nurtu, gdyż omija on potrzeby mniejszości i osób borykających się z ubustwem, którzy są ofiarami rasizmu i klasizmu ekologicznego. Pojawia się też inna krytyka Dnia Ziemi; zwraca ona uwagę na fakt, że po ponad 54 latach jego ciągłe i powtarzalne istnienie pielęgnuje jedynie iluzję, że obecne wysiłki człowieka wystarczą, aby wyeliminować przyszłą katastrofę ekologiczną.
Jak Wam Mili z tymi słowami? Mi średnio na jeża. Choć przyznam się, że wczorajszy dzień spędziłam zupełnie nie w temacie, bo naj normalniej w świecie zapomniałam o dniu Ziemi.
Od rana pracowałam, pomagałam, gasiłam ognisko za ogniskiem problemów skali domowej, rodzinnej, lokalnej i zupełnie nie-globalnej.
Wydaje mi się – jestem wręcz pewna, że spędziłam ten dzień dogłębnie pożytecznie. Jednak właśnie ze względu na to zaangażowanie w tu i teraz zajrzałam do s-mediów dopiero późnym wieczorem, już po tym jak nagrałam dla Wery i Wiki ten film z Duszką i tulipanami w tle.
Obie moje mądre ponad miarę Dziewczyny potrzebują teraz odrobinę więcej ciepła i wsparcia. Jedna jest już hen daleko od domu rodzinnego i – niby jaskółka w październiku, uczy się samotnych przelotów. Druga zaś odlicza już nie tyle dni, co godziny dzielące ją od Matury i wyklucia się z kokonu edukacji domowej.
Zaprosiłam więc Duszkę na chwilę beztroskiej zabawy w tulipanach i w trawie naprzeciw pompy ciepła. Ona (nie Duszka, a pompa) produkuje sporo takiej wiatro-mgiełki, i liczyłam, że może poruszy też kolorowe wiatraczki, które ustawiłam dopiero co w grządce, w tle. Wiatraczki ani nie drgnęły, ale Duszka i ja bawiłyśmy się przednio.
Dopiero teraz, późno w bezsenną przed-pełniową noc, wyłuskałam się z łoża kitwaszeń i zasiadłam w fotelu z kubkiem naparu z kwiatostanów bzu i konopii, w nadzieii, że myśli przelane na papier pójdą w końcu spać i mi też uczynić podobnie pozwolą. Poczytałam też trochę tego, co pisaliście i czytali Wy mili o tym dniu co już bez powrotu minął. I wiecie co, jako pierwsze, rzuciło mi się w oczy? Ano hasło “Planeta kontra plastik”. A z czego moje pięknej urody ogrodowe wiatraczki? Nawet tego tu teraz nie napiszę, bo palec by mi usechł i odpadł od razu, a myśli wciąż jeszcze płyną i chcą być uwiecznione.
Cóż zrobić? Ze wstydu się spalić, je spalić na tym samym stosie? Ukryć w piwnicy, trochę jak kosmita trupa w starej zamrażarce? Oddać sąsiadom z wioski obok? Oj moje wy wiatraczki; wy kolorowe egzotyczne ptaszki, już tu ze mną jesteście.
Przypłynęły pewnie na wielkim frachtowcu z PRCh, razem z naszymi bidonami z drewna i szkła, razem z panelami do baterii słonecznych, razem z moją i Waszą komórką i tym wielkim czarnym (ub brązowym) pojemnikiem na kompost przy domu – u mnie stoi za garażem.
Tak zatem jest: chcemy być oszczędni, ekologiczni, szczęśliwi, rozsądni, uważni, wyedukowani i edukujący innych – a wychodzi nam (no mi w każdym bądź razie) jak zwykle: chiński plastik z butów.
Czy mam się teraz nie cieszyć moimi wiatrakami, (które mają też “funkcję bio” bo odstraszają od grządki z jarmużem i radiccio pędraki i ich krecich pożeraczy), czy mam bić głową w ogrodzenie z wikliny? Czy wystarczy jak się Wam tu wyspowiadałam?
Nie wiem tego. Nie wiem. I Wy też nie wiecie, nie? Ale właśnie postanowiłam, że cieszyć się jednak będę, bo po ich drewnianych i nielakierowanych patykach (chyba sosna mazowiecka) będą się wspinać ku słońcu wijki cukrowych groszków, które już w czerwcu zchrupiemy sobie razem z Piotrkiem, Wiki i Werą, oraz ich i naszymi przyjaciółmi. I wtedy razem pogadamy: jak być i czego nie-kupować, by każdy kolejny dzień na Ziemi był ciut “mniej plastic a bardziej fantastic”.
O! nareszcie ziewnęłam! Dobranoc, pchły na noc. Jutro pełnia w czymś tam… A! w Skorpionie. Pozdrawiam zatem ciepło wszystkich, a szczególnie moją Szamankę. Wcale się Ciebie nie boję, nawet jak mi cofasz dobre opinie. Wręcz przeciwnie: boję się Ziemi (i o Ziemię) bez Ciebie, N.
