Drzewa, które kocham; tak wiele ich jest, a każde oplata gałęziami skrawek nieba nad rzeką dni mojego życia. Każde wrosło mi w serce niczym w glebę, każde coś mi dało lub wciąż daje: cień, schronienie, oparcie, czułość kory na policzku, miejsce by przysiąść pogadać lub posłuchać ciszy a w niej jego własnej historii. Chcę byśmy zaczeli więcej mówić, pisać, a czasem może nawet krzyczeć, o tym co nam osobiście się dzieje gdy ktoś zetnie, zrąbie i zabije drzewa ważne w naszym życiu. Co nam to robi z głową, ciałem i duszą. Jak to rani nasze serce. I jak sobie z tym radzimy. Zacznę zatem, choć nie będzie to łatwe, od mojej historii z dwoma wielkimi świerkami. Los Gigantos, tak je musiałam nazwać kiedy się poznaliśmy ponad półtora roku temu w lipcu 2022 na jednym z moich pierwszych samotnych kaszubskich spacerów po lesie, który teraz nazywam już naszym. Świerki rosły na łuku ścierzki nad głębokim jarem, strzeliste i dumne niczym dwaj królowie. Ostatni ze swego rodu, górowali nad kaszubskim borem emanując energią, którą ja odczytywałam jako historię o nieułomności leśnego życia i mikrości mnie samej i mojego z nimi czasu. Starałam się często braci LG odwiedzać, tak planując spacery by przedstawiać im odwiedzających nas gości. Wielu robiło sobie zdjęcie, czasem przytuleni do ich potężnych pni. Wszyscy się nimi zachwycali i chylili czoła. Tak działali na nas ci bracia więksi. Cieszyłam się nimi i ich mocą przez wiele miesięcy. W listopadzie 2023 podczas jednego ze spacerów zauwazyliśmy z Piotrkiem czerwone plamy na sąsiadujacych z Los Gigantos drzewami. Przeszył nas dreszcz niepokoju. Pamiętam jak wracając później do domu zastanawiałam się czy dałoby się od Lasow Państwowych wykupić żywe drzewo. Skoro działają jak przedsiębiorstwo handlowe, to co im za różnica czy sprzedadzą mi drewno w desce czy żywe rosnące? Pieniadz to wszak pieniądz. Tylko z kim i na jakim poziomie negocjować takie rzeczy? Chciałam powziąć jakieś kroki. W grudniu zmiażdzyła nas tragedia rodzinna i los wzniosłych Los Gigantos poszedł na czas pewien w niepamięci obszar. Strata: czym jest o co nam robi? Każdy czuje ją inaczej. Kiedy dowiedziałam się o zaginięciu Wojtka byłam w naszym lesie. Piękny był cały – zaśnieżony i roziskrzony w słońca promieniach. To miejsce, gdzie otworzyliśmy wiadomość od Asi zawsze bedzie już punktem naznaczonym stratą. To miejsce, gdzie na początku lutego zobaczyłam na niebie pustkę po Los Gigantos też takie będzie. Ani ludzie ani drzewa nie odchodzą pozostawiając nas bez znamion. Chłopak, którego straciliśmy jako rodzina był wysoki i piękny jak ci bracia świerki i wszyscy, ktorzy go znali chcieli się do niego przytulać. Jakoś te dwie rany straty łączą mi się właśnie teraz w głowie i konsolidują w bólu. Co z niego wyrośnie to dopiero z czasem się okaże. Napewno nie jestem ani nie będę ta sama co w lipcu 2022 ani w listopadzie 2023. Strata i przetworzenie jej w ciele szlifuje nas jak krzemień schnącą glinę ceramicznej miseczki. Słona wilgoć łez i twarda gładź kamienia pracują razem w cierpliwej parze. Jeśli uda nam się przetrwać, strata uczyni nas innymi. Nie użyję słowa lepszymi, bo ciągle nie ma we mnie zgody na narrację, w której cierpienie uszlachetnia. Za dużo widziałam ludzi w bólu fizycznym i wierzcie mi – szlachetności on im nie dodawał. Ni w ząb. Kiedy staliśmy tamtego lutowego ranka nad spiłowanymi kikutami Los Gigantos nie było we mbie szlachetnych uczuć ani myśli. Było żmijowisko i jad. Kaśka wskazała gestem głowy miejsce opodal gdzie drwale urządzili sobie ognisko, puszki po piwie i patyki po kiełbasach świadectwem ich udanej przerwy na obiad po dobrze wykonanej robocie. Nie mam nawet pretensji bo to prości ludzie, wykonujący swoją pracę. Mam natomiast wciąż ochotę odnaleźć osobę, która wskazała moich rosłych braci i przybiła stempelek pod ich egzekucją. Chcę zapytać ile pieniędzy wygenerują do skarbonki LP. Może okaże się, że jest to suma tak wielka, że nijak nie stać by mnie było na jej pokrycie. Gorzej, jeśli monetarna wartość tych przepięknych istot wyceniona została na kwotę boleśnie wręcz niską. W głębi duszy mam też potrzebę by ta nieznana mi jeszcze osoba zobaczyła moje łzy; już nie te mokre krople złości, tylko dwa ciepłe strumyki straty na miękkim mchu policzków. W tym roku Lasy Państwowe obchodzą piękny stuletni jubileusz. Zaniosę więc do Nadleśnictwa tort. Jest tam sporo fajnych młodych ludzi w dziale edukacji leśnej. Gadaliśmy rok temu o kąpielach leśnych i zapraszaniu młodzierzy do lasu. Może razem zrobimy w końcu ścierzkę do samodzielnych spacerow Shinrin-yoku. Może zabiorę ich w to miejsce gdzie stali Los Gigantos i opowiem im o wszystkich pięknych chwilach, które mi te dwa drzewa podarowały, a oni pokażą mi też swoje ulubione drzewa w naszym lesie. Może razem zasadzimy kilka drzew i może jedno z nich nazwę po cichu Wojtaskiem. I powoli rana zamieni się w szramę, potem strup i z czasem tylko blizna zostanie i słodko gorzkie wspomnienia. A może nic się w LP nie zmieni i rąbać będą i ciąć piękne stare pomnikowe drzewostany cichaczem i bez opamiętania. Jak myślicie? I jak radzicie sobie ze stratą drzew, i ukochanych? Napiszcie, każde wasze słowo pomoże szlifować glinę mojej straty.
